czwartek, 3 stycznia 2013

BEST HORSES - PIERWSZE KOTY (KONIE) ZA PŁOTY!


Jak już pisałam w czasie pobytu w Hotelu Sielanka nad Pilicą Franek "złapał bakcyla" i zakochał się w koniach. Jako, że jest jeszcze małym szkrabem o prawdziwej nauce nie było  mowy - pozostały nam tak zwane "oprowadzani". Dla tych co nie wiedzą, wyjaśnię - dziecko siedzi na kucyku asekurowane przez rodzica,  który idzie obok a instruktor prowadzi kucyka za uzdę. I tak przez np pół godzinki. Dziecko się oswaja, uczy się siedzieć w siodle, trzymać postawę, balansować ciałem dla utrzymania równowagi i ma kupę dobrej zabawy. Nasz wybór padł na stajnię Best Horses. Głównym kryterium była bliska lokalizacja i możliwość "oprowadzanek"na kucach (nie wszędzie była taka możliwość). Dla zainteresowanych polecam stronę: www.besthorses.pl


Koszt takiej zabawy nie jest niski - 50 zł za pół godziny! Czego się jednak nie robi dla dziecka? Po tym jak zaczął ślinić się do książeczek z konikami i spać z maskotką w jego kształcie uznaliśmy, że nie ma co oszczędzać :). Na jazdy można umówić się mailowo, ale lepiej dzwonić na numery telefonów podane na stronie. Na czas zajęć można skorzystać z miejscowego toczka. Polecam mały spacer po terenie - za stajniami znajduje się imponująca hodowla wszelakiego ptactwa- podobno jest to nietypowe hobby męża właścicielki. Instruktorki w przypadku "oprowadzanek" to młode dziewczyny "pracujące" w stajni - bardzo miłe i rozmowne.


 

Franek na widok koni aż piszczał, a po pierwszej "oprowadzance" wył jak potępiony kiedy zdejmowaliśmy go z siodła. Nie chciał oddać toczka a potem wszystkim opowiadał jaką to miał super przygodę. Zaczęliśmy jeździć tam co tydzień. Za drugim razem Franek odmówił trzymania go i jechał już sam (trzymał się siodła) Po 3 wizycie przestałam nawet iść obok niego. Całe zajęcia odbywały się na zewnątrz  Kiedy zaczęło robić się zimno przenieśliśmy się do jednej z 2 hal - niewiele to jednak dało.




Niestety mrozy przerwały nasza zabawę. Uznałam, ze narażanie 2,5 letniego dziecka na taki chłód (hala nie była ogrzewana) nie jest najmądrzejsze, szczególnie , że siedząc na koniu jest w bezruchu. Grube ubieranie go było bez sensu, bo siedział na tym koniu jak mumia i nie mógł się ruszyć taki był sztywny. Jak tylko zrobi się cieplej (wiem, wiem teraz jest cieplej ale wychodzimy własnie z anginy...) z pewnością wrócimy do nauki. Co ciekawe ani ja, ani Łukasz nigdy nie mieliśmy ciągot do jazdy konnej :) Może się jakaś kozacka krew odezwała :)?


Dla zainteresowanych ewentualnymi zajęciami - dobra rada:
NIE ZAPOMNIJCIE ZABRAĆ KALOSZY!

1 komentarz: