wtorek, 18 grudnia 2012

Dinozaury, Wiszące ogrody nad Narwią i Pensjonat Retro w jeden weekend

Do Pensjonatu Retro trafiliśmy zupełnie przypadkiem w upalny weekend tegorocznych wakacji. Plan był taki aby pojechać do pokazywanej w "Kuchennych Rewolucjach" restauracji "Wiszące ogrody nad Narwią". Ponieważ nie mogłam znaleźć żadnego wolnego, fajnego hotelu w okolicy uznaliśmy, że zrobimy objazdówkę - pojedzmy zobaczyć Jurajski Park Dinozaurów pod Białymstokiem, potem zanocujemy w Pensjonacie Retro pod Łomżą (spodobał mi się na zdjęciach) i następnego dnia zobaczymy jak smacznie gotują w "Wiszących ogrodach nad Narwią".

Pierwszy punkt programu przywitał nas roznegliżowanymi dresiarzami wylegującymi się z piwkiem nad brzegiem rzeki, oraz niesamowitym jazgotem tandetnego lunaparku. Już się chciałam wycofać,  gdy okazało się  że po przedarciu się przez watę cukrową, karuzele i stragany rodem z odpustu, można dojdziemy do celu. Dino-park nie jest ogromny, ale też nie mały, zielony i zadbany z niewielkimi , zacienionymi ławeczkami. Figury zwierząt bardzo ładnie wykonane, duże i solidne - naprawdę robią wrażenie. Gdzieniegdzie, ku radości dzieci z głośników wydobywały się odgłosy dinozaurów. Ponad godzinę łaziliśmy alejkami a Franek ani razu nie zamarudził (ale kilka razy przestraszył). Jeśli jesteście gdzieś w okolicy, lub przejazdem - naprawdę warto to miejsce odwiedzić.

 



Wykończeni upałem i hasaniem po trawie wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Łomży do wytypowanego przeze mnie Pensjonatu Retro. Po pierwsze nie wiem na jakiej postawie wydawało mi się,  że pensjonat ten będzie pod miastem.  No cóż... był prawie na końcu miasta i to przy samej drodze! Kiedy wysiadałam z samochodu klęłam w myślach siarczyście na własna głupotę. Czułam, że zamiast spokojnego wieczoru na odludziu, czeka nas hałas tirów pędzących ulicą i knajpiane szaleństwa nocujących handlowców... No i znowu się pomyliłam :). 

Po pierwsze miejsce jest urokliwe i z bogatą historią (zabytek!). Pięknie odrestaurowane - prowadzony przez przeuroczą panią z synkiem w wieku mojego Franka (fajny kącik zabaw dla dzieci w restauracji). Obsługa miła i bardzo przyjazna. Od razu poczuliśmy się jak starzy bywalcy. Jedzenie pyszne, ceny przystępne a wygląd restauracji (szczególnie dużej sali) bezcenny. Franek wrąbał ze smakiem rosół (pycha!) a należy do bardzo wybrednych klientów. Pokój urządzony z gustem, nowocześnie ale ciepło i wygodnie. Łazienka boska - chciałaby mieć taką w domu! Nie wiem, czy każdy pokój tak wygląda, ale my byliśmy zachwyceni! Zdjęcia na stronie ani trochę nie oddają uroku tego miejsca. Hałasu z ulicy nie słychać, innych gości również. 

Śniadanie minęło nam na leniwym obżarstwie. Nikogo nie drażnił Franek zwiedzający zaplecze, syn właścicielki pozwolił mu nawet jeździć po restauracji swoim jeździkiem. Nie oznacza to oczywiście, że dzieci mogą tam robić co chcą - jest to jednak miejsce im przyjazne i będąc rodzicami nie będziecie się tam czuli jak intruzi. :). W Pensjonacie Retro panuje domowa, spokojna i miła atmosfera. Przyznam, się, że do dziś szukamy pretekstu aby tam wrócić.


Po śniadaniu pojechaliśmy rzucić okiem na polecany przez panie kelnerki Skansen Kurpiowski w Nowogrodzie. Baaardzo fajny i skansen. Duży i różnorodny - nawet 2 letni Franek nie był znudzony. Obsługa sympatyczna i pomocna :). Jeśli ktoś lubi tego typu atrakcje - polecam gorąco  Jeśli ktoś nie lubi, to też warto, chociażby po to aby pooddychać świeżym powietrzem i zobaczyć coś innego (uwaga w miejscach zacienionych szaleją armie żrących niemiłosiernie komarów!).


 

Wykończeni intensywnym dniem pojechaliśmy zaliczyć ostatni punkt naszego planu - restaurację Wiszące ogrody nad Narwią. No i to by było na tyle dobrych wiadomości. Restauracja z zewnątrz nie przyciągnęłaby mnie nawet gdybym była bardzo głodna. Wewnątrz również bez rewelacji (na zdjęciach na stronie wygląda to znacznie lepiej), jednak tłum gości sugerował, że chyba warto to miejsce odwiedzić. Wszystko wskazuje na to, że liczni konsumenci to wynik promocji w programie Magdy Gessler a nie faktycznej jakości miejscowej kuchni. 

Pierwsze zaskoczenie -  brak miejsc. Ok - nasza wina, powinniśmy zarezerwować stolik. Biegająca z amokiem w oczach obsługa ignoruje nas całkowicie. Złapana w locie kelnerka z rozbrajająca miną poinformowała nas, że na normalne dania to czekać będziemy z godzinkę a obsługi jest za mało, bo szef oszczędza :). Jak uroczo! 

Udało się nam znaleźć wolne miejsce na zewnątrz. Muszę przyznać, że widok faktycznie mają bajeczny. Piękna pogoda i bujna zieleń jeszcze to podkreślały. Co z tego, skoro kelnerki na dół nie schodzą!
Zamówienie składamy na górze a następnie jesteśmy przywoływani okrzykami rodem z baru mlecznego z góry schodów. Wspinamy się na nie, bierzemy talerze i sami je sobie przynosimy do stołu. To mnie lekko zszokowało! W końcu to podobno porządna restauracja a nie bar samoobsługowy! Rozumiem, że paniom kelnerkom trudno biegać po schodach ale jak się buduje knajpę na skarpie to się myśli jak to rozwiązać! 

Postanowiłam się nie denerwować. Pobiegałam z Frankiem po skarpie - zahaczyliśmy o mały plac zabaw. Niestety drewniany domek miał wystający gwóźdź a trampolina dziurę z boku.! Nadal zachowywałam spokój... Pogoda była piękna goście mili a my spędzaliśmy weekend poza domem. Będzie dobrze! Przywołana przez kelnerkę karnie zaniosłam do stołu jedzenie. Nie będę się nad nim znęcała :) Było...zwyczajne, przeciętne, bez rewelacji. Byliśmy głodni, więc zjedliśmy bez grymaszenia, ale niesmak pozostał. Z pewnością nigdy już tam nie wrócimy. Szkoda, bo miejsce mogłoby był magiczne. 



Tak czy inaczej weekend zaliczam do udanych i mała wpadka nie zniechęciła mnie do poszukiwania kolejnych ciekawych miejsc w naszym pięknym kraju :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz