piątek, 21 marca 2014

Zaglądamy w zęby darowanemu koniowi, czyli Kraina Kinder Niespodzianki w Warszawie.

Ja wiem, że darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda. Wiem, że jak coś za darmo, to wymagań nie można mieć Bóg wie jakich. Ale troszkę sobie pomarudzę, ok?
Od tygodni słyszeliśmy o imprezie Kinder Niespodzianki. W TV, internecie, mailingi , czasy dzieci, miasta dzieci i wszystko inne trąbiło o tym jak o imprezie roku. Nakręciliśmy się z Frankiem jak głupi - zarejestrowaliśmy na stronie, otrzymaliśmy darmowe wejściówki i czekaliśmy....


8 marca zamiast leżeć i pachnieć w salonie SPA wzięłam Franka pod pachę i powędrowałam do przybytku dziecięcych radości. Pierwsze zaskoczenie (pozytywne) - mikroskopijna kolejka. Zarówno do szatni jaki do wejścia. Jako, że impreza darmowa, to  spodziewałam się tłumów. Nie sądzę, żeby organizacja miała na to jakikolwiek wpływ, raczej węszę niezbyt intensywne zainteresowanie. Nic to - dla nas to zdecydowany plus!
Drugie zaskoczenie, tuż przy wejściu- czerwono/niebieskie oświetlenie. Poczułam się dziwnie - wszystko skąpane było w czerwonej łunie (dlatego też zrobienie zdjęcia zwykłym aparatem graniczyło z cudem). Miejscami czerwony ustępował niebieskiej poświacie.


Co było? Dużo stoisk z malowaniem przestrzennych form (do wyboru konik lub samochód). Z wiadomych względów Franek zignorował je całkowicie. Zaraz potem natknęliśmy sie na Panią z 2 modelami samochodów do rozkładnia. Jako, że składanie polegało na zdjęciu i włożeniu 2 elementów, Franek szybko pobiegł dalej (ale widziałam, że dla młodszych dzieci była to atrakcja)



Kolejny przystanek to gabloty prezentacyjne i ekrany dotykowe z bardzo prostymi grami (wyścigi, itd). Franek uwielbia takie zabawy, niestety w tym przypadku były tak proste, że szybko się znudził (ale amatorów nie brakowało).




Na naszej drodze stawały jajka ;), latały również po podłodze (dzieciaki były tym zachwycone i skakały przez nie jak szalone), spotkaliśmy też postacie znane z jajek. Szkoda tylko, że nie spotkaliśmy ani jednego jajka czekoladowego :(. Franek był bardzo rozczarowany




Do mechanicznych koników była kolejka, ale okazało się, że na piętrze (już w normalnym oświetleniu) można "załapać się" na nie nieco szybciej.


Przy okazji zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia 




Zrezygnowaliśmy z malowania buzi (mega kolejka znudzonych dziewczynek) i losowania na kole fortuny (wygrywało się obrazki do kolorowania) i wróciliśmy na dół. Ominęliśmy stanowisko centralne z konkursami (Franek je zignorował, z tego co widziałam to ogólnie zainteresowanie było mocno średnie).


Zatrzymaliśmy się dłużej przy punkcie z symulatorem latania samolotem (technologia Kinect) gdzie dzieci ruchami swojego ciała kierowały samolotem na ekranie. Niestety czujniki były ustawione zbyt wysoko i co chwila traciły kontakt z grającym. Mimo, że panie z obsługi dzielnie pomagały - Franek po 3 przerwach uznał, że zabawka jest zepsuta i sam zrezygnował z dalszej zabawy. 


Kolejna zabawa, która przyciągnęła uwagę Franka  to było stanowisko wykorzystujące kody QR. Dziecko stawało przed ekranem, trzymając w ręku tabliczkę z kodem. Kamera czytała kod i na ekranie widać było "kartkę" z samochodem 3D który należało utrzymać w odpowiedniej pozycji aby nie "spadł" . Fajne - ale na chwilkę. Z moich obserwacji wynikało ze atrakcja ta budziła raczej niewielkie emocje.



To co wzbudziło nie tylko we Franku, ale również innych dzieciach największe zainteresowanie (i najdłuższą kolejkę) to tor samochodowy! Odstaliśmy swoje i w końcu! Radości było wiele, samochód jeździł jak szalony, miał nawet wsteczny, miły pan pomagał na zakrętach. Cudownie! Szkoda, że tylko raz...


Na odchodne zwinęliśmy balona i formy do rysowania (nie wiem po co,  ale Franek się uparł) i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Jakie wrażenia? MAAAAŁO! Może z opisu wygląda to bardziej imponująco, ale tak naprawdę całość imprezy można było oblecieć w góra 40 minut a atrakcje były mało wciągające. No nic nie poradzę ale zdaniem moim i Franka tak było. Najlepszy dowód to to, że wyszedł z sali bez zająknięcia i bardziej go interesowało czy pójdziemy kupić czekoladowe jajko z niespodzianką - bo na imprezie ich nie było (swoją drogą nie rozumiem dlaczego). Jak na taki rozmach w promowaniu przedsięwzięcia spodziewaliśmy się znacznie więcej. Oczywiście zawsze lepsze to niż siedzenie w 4 ścianach. Jak dla mnie był to poziom imprezy towarzyszącej np. targom dla dzieci albo czegoś w tym stylu a nie fajna samodzielna akcja. A co, zajrzałam darowanemu koniowi w zęby i jeszcze skrytykowałam :). Jędza jestem ;)

Muszę jednak uczciwie dodać, że małe dzieci (tako około 2 lat)  szczególnie dziewczynki wyglądały na zachwycone. Ponad to obsługa była absolutnie fantastyczna - pomocna, uśmiechnięta i cierpliwa. Za to wielkie brawa!

a ten pomalowany konik został porzucony przez kogoś i Franek się nim zaopiekował...

A nasz samochód i konik jak niepomalowany tak niepomalowany do dziś....


7 komentarzy:

  1. No mi też by się nie spodobała nie obecność jajek czekoladowych (bo je bardzo lubię jeść :-) ) na takiej imprezie jajkowej :-) Atrakcjami z tego co piszesz również się nie popisali, ale może na przyszłość da im to do myślenia. Zwłaszcza ta niska frekwencja. Ale chwali się to, że ,,coś" się organizuje z myślą o dzieciach. U mnie w mieście niestety nigdy nie ma takich atrakcji :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że lepsze coś niż nic :) Z pewnością jak nie takie to macie inne atrakcje - dzieciom, szczególnie małym to do szczęścia niewiele potrzeba i dobrze :)

      Usuń
    2. No właśnie u nas w mieście nic dla dzieci nie ma :-( 2 bawialnie na krzyż i to mające wiele do życzenia :-( Dlatego najczęściej jeździmy do oddalonego ok. 15 km Bałtowa, gdzie atrakcji dla dzieci jest całe mnóstwo :-)

      Usuń
  2. My byliśmy w Poznaniu. Też myślę, że było słabo. Zosia niespełna roczniak nawet w kulkach nie mogła posiedzieć, bo jedno dziecko się rzucało jak nienormalne. Do tego? No właśnie. Do tego jeszcze to czerwone światło wszędzie... Za to podobały jej się zawody w rzucaniu "frizbi", oczywiście oglądanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Franek to zignorował całkowicie ;) Fajnie, że nie tylko ja mam takie zdanie. Bałam się ze marudzę :)

      Usuń
  3. Największy żal matkę bierze gdy dziecko jest rozczarowanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście rozczarowania nie było - raczej obojętność. Zrobił co tam mu się podobało i bez żalu wyszedł. A raczej mu sie do nie zdarza....

      Usuń